Moje Pastelowe róże doczekały się oprawy. Wyszywałam je przez prawie rok z myślą, że zawisną na ścianie oprawione w zdobną ramkę, a tu taka niespodzianka. Wyprałam, wyprasowałam, naciągnęłam i ... zobaczyłam w nich poduszkę.
Wiem... być może uznacie to za profanację. Bo żeby tak obraz wyszywany muliną potraktować jak zwykłą szmatkę i zrobić z niej poduszkę. Są przecież do tego specjalne wzory i kanwy wyszywane mięciutką wełną.
Ale ja mam sentyment do takich tkań. Babci Tekli nie pamiętam, bo zmarła gdy byłam niemowlęciem, ale krążyły po domu cioci poduszki przez nią wyszywane. Piękne dzieła sztuki wyszywane na czarnym lnie haftem cieniowanym. Ogromnie zazdrościłam jej tych poduszek. Niestety traktowane były jako normalne rzeczy użytkowe i z biegiem lat się zniszczyły. Zostały tylko fragmenty, które ciocia wykorzystała jako aplikacje na następne poduszki.
I te moje róże na poduszce przypominają mi igła malowane obrazy z dzieciństwa - maki, chabry, scenę z polowania, wiejski krajobraz....I kto wie? Może z następnym dużym wzorem tez tak zrobię? Wszak obrazów mam już pełne ściany...
Poduszka jest fantastyczna!! Szczerze mówiąc, podoba mi się bardziej, niż obraz oprawiony na ścianie... :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Też właściwie nie mogę się na nią napatrzeć.
OdpowiedzUsuńPiękna poducha. Ja też pamiętam z dzieciństwa kwiatowe poduchy haftowane przez moją mamę.
OdpowiedzUsuńChyba większość z nas wyrastała wśród rękodzieła i wsiąkła weń doszczętnie.
UsuńTaka poduszka to skarb sam w sobie. Nie uważam, by haft nadawał się tylko w ramkę i dlatego bardzo podoba mi się twoje dzieło.
OdpowiedzUsuńCieszę się też, że bardziej lubicie się z maszyną do szycia :)
O tak! Maszyna to zdecydowanie mój przyjaciel. Niebawem nowy post z nią w tle.
Usuń