Kilka dni temu w moim ogrodzie były lawendokosy. Czekałam cierpliwie aż kwiaty przekwitną, bo żal było motylom, ćmom, trzmielom, pszczołom zabierać nektar i pyłek. A mam tych krzaczków spory łan, więc uciechę miały przednią. Krzaki maja już kilkanaście lat i wymagały solidnego cięcia odmładzającego, zatem w tym roku pod sekator poszły nie tylko przekwitłe kwiatostany, ale i całe gałązki, tuz nad ziemią.
Ogołocone krzaczki lawendy wyglądają w tej chwile biednie, ale za kilka tygodni powinny się jeszcze pojawić na nich młode pędy. Przed zimą zdążą się wzmocnić i zregenerować.
Ścięte pędy usypały się w pokaźna górę pachnącą równie mocno jak kwitnące w pełnym słońcu kwiaty. Podsuszyłam zatem towarzystwo (oczywiście część ino, z najlepiej zachowanymi kwiatostanami), pocięłam na drobne kawałki i wypełniłam nimi niewielkie sakiewki.
Niewielki hafcik przyozdobiłam kokardką zrobioną przy pomocy widelca... (wg instrukcji nr 2 z bloga Mieszkanko pełne pomysłów). Całość dopełniła doszyta koronka.
Sakiewki mają długie uszy, żeby można było je bez problemu zawiesić w np. szafie na wieszaku, na lustrze w samochodzie, na lampce w łazience.Zrobiłam takich sakiewek 6 o kazało się, że po ich wypełnieniu lawendowego suszu niewiele mi ubyło. Jaki z tego wniosek? Zabieram się za kolejne lawendowe hafty! 😊
Pachnących lawendą saszetek nigdy za wiele :)
OdpowiedzUsuńOj tak. Już tworzą się następne.
OdpowiedzUsuńAle zazdroszczę ci momentu kwitnienia. Zapach musi być wówczas zniewalający!
OdpowiedzUsuńDobrze, że choć po części można go zachować sakiewkach. Twoje są świetnie wykonane i pięknie ozdobione :)
O tak zapach jest zniewalający. A ilość latających stworów obłędna. Lawenda rośnie przy ścieżce do furtki i zawsze "przypadkiem" ja trącam a zapach wprawia mnie od razu w dobry humor.
OdpowiedzUsuń